Zaczęłam się kiedyś zastanawiać czy istnieje coś takiego jak
moralna pornografia, czyli taka pornografia, której nie wstyd oglądać. Chodzi
mi o ten wstyd, który pojawia się, gdy zdajesz sobie sprawę, że oglądasz kopulujących
ludzie, gdzie:
- - facet ma niepełną, smutną erekcję
- - facet ma sztuczną, smutną erekcję
- - kobieta udaje, facet mniej, choć nadal jego penis wygina się w smutną buźkę
- - kobieta jest aktorką, facet zresztą też
i ogólnie wszystko jest bez sensu, sztuczne, taki kupiony,
kwaśny bigos, zamiast domowego. Oglądasz, bo masz swoje potrzeby, bo jesteś
samotny, bo tęsknisz za OKSYTOCYNĄ.
Przytulanie uwalania oksytocynę. Dlatego niektórzy ludzie
takie je lubią, inny znacznie mniej, a jeszcze inni czasami w ogóle. Każdy ma
swoje potrzeby – niektórzy boją się swoich potrzeb. Zdarzają się potem i smutne
kobiety, które nie wiedzą czego chcą, bo nie znają swojego ciała, logiczne, że
mężczyzna cudzego obcego ciała znać nie będzie i smutni mężczyźni, którzy
jeszcze nie wiedzą, że kobiecy orgazm ma pewne odmiany i fazy i intensywności. Maluchem
dojedziesz nad morzem. Samolotem dolecisz. Niektórzy potrafią się teleportować
tam i z powrotem. (Przepraszam, nie będę wspominać o lesbijkach i gejach, tym bardziej o
sobie, bo w tym momencie to zbyt chodliwy towar)
Istnieje coś takiego jak wysmakowane porno dobrej klasy.
Sztuka kochania, porno wysokiej rozdzielczości. Mamy tam przystojnych mężczyzn,
naturalne kobiety, ładne ujęcia, nastrojową muzykę i pewną dozę pasji. Amazing
Spider-Man nakręcono bez pasji, bo Sony kończyła się licencja i trzeba było
szybko sklecić film na kolanie, a najnowszego Supermana, też kijowego,
stworzona już z pasją. Pasja nie zmienia faktu, że superbohaterowie ci nie
istnieją, a my nadal mamy czynnik ludzki. Patrzymy na kopulującą parę, która ma
u nas wywołać podniecenie możliwie najmniejszym kosztem.
Takie podniecenie jest mało podniecające, chyba, że
zgodziliśmy się na taki nasz człowieczy los i nie kręcimy nosem na prozę życie,
która wygląda jak szkic 50 twarzy Greya (przepraszam za mocne porównania).
Oczywiście mówię o pasji odczuwalnej przez oglądających, bo aktorzy
nie zawsze (rzadko?) bawią się w porno, bo nie mają innego wyjścia. Bawią się z
różnych powodów, ale i tak uczucia, które ich niosą nie wydają mi się dobrymi
do przekazania. Do współodczuwania.
Właściwą odpowiedzią na wynikające z powyższych zdań pytanie
byłoby: Hentai, czyli gatunek animacji rodem z Japonii. Animowany seks jest
przecież pozbawiony fałszu, odgrywającego go ludzi. Jest on stworzony przez
kogoś. To twór. Metafora. Objaśnienie rzeczywistości, jej przeniesienie na
język animacji. Hentai należy rozważać w kategoriach zupełnie innych, aniżeli „realistyczne”
filmy. Aktorzy niczego nie udają, gdyż nawet nie istnieją. Emocje więc nie są
sztuczne (albo niewarte do współodczuwania), są one tworzone na podobieństwo prawdziwych.
Jeśli więc autor nakazuje młodemu chłopakowi bycie nieśmiałym to on jest
nieśmiały, jeśli ta kura domowa ma być nymphomaniac - zaprawdę taka będzie.
Chyba nie ma niczego bardziej stałego w danym czasie i przestrzeni,
niż stworzone przez człowieka założenia, które granica sam określa.
I nie pojawia się wtedy wstyd samoświadomości, że
branzlujemy się do prawdziwej kobiety dominowanej przez faceta przebranego za jednorożca.
Przecież bohaterowie anime nie istnieją, więc nic złego im się nie dzieje. Nam
tym bardziej.
Najlepiej jednak samemu zrobić bigos, nie oszczędzać na
składnikach, jeść ten bigos go z kimś i kurwa się zakochać naprawdę. Albo użyć
wyobraźni. Skoro wykres fal mózgowych podczas oglądania telewizji wygląda
jak x=1, to co dopiero się dzieje, gdy oglądamy porno.
Wiadomo dzięki porno osoby o niekonwencjonalnych potrzebach seksualnych,
mają jakieś niekaralne ujście dla swoich mniejszych i większych, mniej lub
bardziej kuszących wynaturzeń.
Podobno japońska animacja i manga pozwoliły
powstrzymać niejednego pedofila. I z dwojga: złego i najgorszego.
Obraz: Sen żony rybaka. Autor: Hokusai Katsushike.
Obraz: Sen żony rybaka. Autor: Hokusai Katsushike.