Czytając o Widzę, widzę i po obejrzeniu trailera, pomyślałam:
tak!, to będzie miodny film! Po seansie zaczęłam się zastanawiać czy zalicza
się chociaż do pół-miodnych. Nie, nie mam na myśli, że jest kiepski. Jest
specyficzny, a że specyficzność również ma dla mnie wartość, więc o to co zaobserwowałam:
Nazwanie Widzę, widzę horrorem to duże nadużycie, należy on bowiem do
tego rodzaju filmów, budzących nie strach, lecz niepokój
dotykający naszej wrażliwości, naszego umysłu.
Syndrom dnia po. lajf czendżing ixpirjens.
Historia nie niesie takiego ładunku
emocjonalnego, jaki mogłaby nieść.
Do domu wraca Mama. Czekają na nią jej synowie. W kobiecie nie dostrzegają jednak swojej rodzicielki, tylko obcą osobą,
której twarz skrywają bandaże.
Powstaje więc pytanie: Czy ona jest nasza matką?, nie: Gdzie
jest matka?, Kim jesteś?. Do problemu Widzę, widzę należy uproszczenie – o niektórych rzeczach
się nie wspomina. Owszem zakładając, że szaleństwo nie ma granic, to ma sens,
ale zakładają, że jednak ma, dostalibyśmy lepszy i pełniejszy scenariusz. Też
nie do końca o historię tu chodziło, a jej klimat i wydźwięki. Co bardziej
przemawia do ludzi? Reportaż pełen faktów, liczby i statystyk czy zdjęcie
martwego dziecka…?
Ta sama historia, nawet opowiadana tysiące razy, ale
opowiadana dobrze, może smakować miodem, jednak tutaj zabrakło elementu
zaskoczenia i głębi. Wiemy, ze obejrzymy mocny finał, taka specyfika gatunku,
na pewno będziemy się zastanawiać, jak naprawdę było, kto był kim, gdzie sens w
tym wszystkim, ale zabraknie, mi przynajmniej zabrakło, większej pomysłowości i
ciekawszych rozwiązań. Brzmi to bardzo ogólnie, ale myślę, że łatwo się zorientować,
że w Widzę, widzę nie ma skomplikowania, nie wiem, Incepcji. Po prostu historia nie
obroniłaby się bez tej dozy tajemnicy.
Do małych plusów Widzę, widzę dorzucę aktorstwo. Sloganowo powiem –
teatr trzech aktorów. Napięcie między postaciami, odhaczam, oddanie dziwnej
relacji, odhaczam, rozłam w rodzinie, odhaczam, ale mam wrażenie, że bardziej
znaczące były tu duże plusy, czyli kadry, ujęcia, krajobraz. I wyjdzie ze mnie
płytka osoba, ale wygląd filmu sprawił, że w ogóle o nim piszę na Czytniku. Na
przykład scena, gdy chłopcy biegają w crooksach po falującym torfowisku czy gdy
jeden z nich wstaje z łóżka i przemierza pokój, jak cień, na tle granatowych żaluzji,
swoją drogą, ta gra żaluzjami… Dobrze się to ogląda i sadzę, że aktorom blasku dodała sceneria i atrybuty, w które ich wyposażono.
Film w wolnym tempie, któremu chyba wyszłoby na dobre bycie
krótkometrażówką, ale jednak warto go obejrzeć. Skupić się i pomyśleć trochę,
ale za wiele nie dostaniemy w zamian.
Ktoś, gdzieś tam, wiadomo, w Internetach powiedział, że trailer Widzę, widzę to najstraszniejszy trailer jaki powstał. Łooo....
Film: Widzę, widzę lub Ich seh, ich seh lub Goodnight mommy.